„To, co my robimy jako wolontariusze, jako zespół, ma wartość właśnie przez to, że tamci będą mogli zmienić swoje życie”

 

Pierwszy poranek Ekstremalnego Weekendu Charakteru. Pogoda piękna, schodzi w dół mgła, stoimy z Wojtkiem przy kawie. Jak się zaczęła twoja historia, twoja przygoda z tym wydarzeniem i z samym ruchem Czwartego Muszkietera?

Na pierwszego Muszkietera przyjechałem z kolegami i go przerwałem, tzn. postanowiliśmy uciec. Stwierdziliśmy, że to jest wszystko bez sensu, wolontariusze są nie w porządku, bo oszukują uczestników, mówiąc im, że nie wiadomo, jak długo jeszcze, są bezczelni i po prostu w sobotę rano żeśmy uciekli. Ale później stwierdziliśmy, że tak jednak nie należy się poddawać i jako uczestnik byłem jeszcze na czterech weekendach.

To co się tam stało po ucieczce, że zmieniłeś podejście, powiedziałeś sobie: „Dobra, wracam”?

Może wyrzuty sumienia, ale przede wszystkim chęć zmierzenia się z tym i przejścia w gronie kolegów, chęć doświadczenia wraz z zespołem tej przygody. Myślę, że ten aspekt fizyczny, to nieprzygotowanie moje na pierwszy raz zdecydowało o tym, że byliśmy wkurzeni, bo jednak gdyby kondycja była lepsza, to prawdopodobnie byśmy tego nie zrobili. Tak że to zdecydowało, a nie aspekt mentalny. Ale tutaj rzeczywiście jedno z drugim gra, no bo człowiek wycofuje się jednak głową, a nie nogami, mimo że może nogi bolą. Więc to zdecydowało, że wtedy nie czuliśmy, że to ma jakiś sens.

Raz była ucieczka, drugi raz udany powrót. Była motywacja, warto było się z tym zmierzyć. Zaliczone. A skąd kolejne próby?

Odkryliśmy, że nasi koledzy chcą jeździć, że ich to interesuje. Nam zaczęło się to podobać, bo doświadczyliśmy tej próby charakteru. Czyli już poza samym wyzwaniem fizycznym to ta próba mentalna, żeby się zmierzyć, bo nie wiadomo, ile jeszcze, bo nie wiadomo, jak długo, bo już ciemno i nie wiemy, dokąd idziemy. Jak my opowiadaliśmy o tym naszym kolegom, to oni też chcieli tego doświadczyć. Jeździliśmy z coraz to nowymi osobami. Oni chcieli, a my mieliśmy okazję przyprowadzić ich w ważne miejsca, żeby posłuchali świadectw, historii innych, tego, czego doświadczali w swoim życiu. Bo to właśnie podczas tego marszu, tej drogi wszyscy uczestnicy słyszą i mogą to w jakiś sposób skonfrontować ze swoim życiem.

W ciągu tych 72 godzin jest wiele zaczepek, gdzie tego uczestnika faktycznie może coś złapać, chwycić. Jest to możliwe już w zasadzie od samego startu, pierwszej nocy, aż do niedzieli, do momentu samego wyjazdu. Jesteś teraz tego bardzo dobrym świadkiem. Widzisz, słuchasz, działasz jako jeden z organizatorów. Masz też obecnie trochę większą odpowiedzialność od pozostałych wolontariuszy, którzy dopiero wchodzą w swoje nowe zadanie. Co teraz, przy okazji pełnienia tej roli, jest dla ciebie najważniejsze?

Zawsze jak coś robię, to dostrzegam, że to też jest dla mnie. Ale tutaj ten aspekt nie jest najważniejszy. Najważniejsze jest to, że robimy coś wartościowego dla tych uczestników. Bo oni z jednej strony stykają się z jakimiś problemami fizycznymi, słyszą historie, mogą to odnieść do swojego życia. To jest ten cel. Mogą się zastanowić, bo te historie dotyczą Boga, który zmienia życie mężczyzn. Słysząc to, uczestnicy mogą pomyśleć, czy w ich życiu jest coś w porządku, czy coś nie jest i że powinni to zmienić. Więc to, co my robimy jako wolontariusze, jako zespół, ma wartość właśnie przez to, że tamci będą mogli zmienić swoje życie. Albo w jakiś sposób spojrzeć i porównać, czy wszystko jest u nich w porządku i dokonać jakiejś przemiany.

Pokonać wielkie dystanse w górach albo pokonać bardzo długi dystans między głową a sercem

Teraz wiem, patrząc na to, co stało się w moim życiu i wiedząc o tym, co działo się w życiu tych mówców, którzy opowiadali o sobie podczas Muszkietera, że tych zmian dokonuje Bóg. Ale za wolą człowieka, który decyduje o tym, co zrobić ze swoim życiem. Więc wracając do tego wyjściowego pytania, to jest właśnie najważniejsze, co tu robimy jako wolontariusze. W detalach to nie jest wcale takie trudne z punktu widzenia tego odpowiedzialnego za dużą część grupy. To nie jest takie trudne, bo pracujemy w zgranym zespole, który ma doświadczenie i też rozumie cel – że to, co robimy, technicznie przekłada się na ważne rzeczy, które mogą zmienić życie tych mężczyzn biorących udział w weekendzie charakteru. Czyli spojrzeć, co powinni zmienić. Czy są odpowiedzialni. Czy tam, gdzie weszli, czy to jest góra ambicji, która ich wciągnęła dla pieniędzy, dla zaszczytu, dla władzy, czy to jest właściwe miejsce. Mogą to zmierzyć, mogą sobie popatrzeć, wejrzeć w swoje życie, czyli tak jakby, odnosząc się do tego, co mówiłem o przeżyciach z początku, pokonać wielkie dystanse w górach albo pokonać bardzo długi dystans między głową a sercem.

Jak opowiadasz swoją historię, widzimy wyraźnie tę ścieżkę. Widzimy też miejsce, do którego doszedłeś. Co dalej? To jest twój szczyt, czy też jest coś, co warto dalej doskonalić?

Jako ci zaangażowani w rozwój ruchu Czwartego Muszkietera chcielibyśmy, aby milion mężczyzn wziął udział w weekendzie charakteru. Milion Polaków. Tak że jest plan. A moim marzeniem jest, abyśmy robili dwie równoległe edycje. Dwie równoległe, w tym samym miejscu, ale z powodów organizacyjnych, technicznych podzielone. Wtedy w jednym weekendzie mogłoby wziąć udział nie sto, ale dwieście osób. A więc jest wizja milionowa – dalsza i realna, podwójna – bliższa.

Na czele tego wszystkiego jest lider, partner, mentor – Zbyszek. Nie ma go teraz koło nas, ale wiemy, że gdzieś mocno pracuje. W jego głowie, w jego wizji jest całe to wydarzenie.

Zbyszek jest faktycznie mózgiem tutaj i on marzy, on napędza tę ideę i tę organizację. I on, i my wspólnie, musimy powiększać grono tych, którzy będą z nami marzyć.

Przewodzisz grupie Muszkietera, która mocno działa razem w Szczecinie. Z tego miejsca dotarła w góry po raz kolejny spora ekipa. Na czym opierała się budowa tego lokalnie działającego ruchu?

Na relacjach. Moim towarzyszem ucieczki był Maciek Chmielarski, który jest też uczestnikiem tej edycji. Wspólnie z Maćkiem i innymi kolegami, którzy dołączyli później, są z nami, robimy spotkania, które nazywamy „Mierz Wysoko”. Na nich rozmawiamy o ciekawych tematach dla mężczyzn. Realizujemy nawet jakiś program, dyskutujemy. Spotykamy się raz w miesiącu. Koledzy zapraszają kolegów, robią to, bo widzą, że jest to wartościowe, z jednej strony z uwagi na relacje, z drugiej strony też ze względu na tematy, które poruszamy. Co robić, jak żyć? Można porozmawiać, można się podzielić, to są rzeczy autentyczne i wartościowe.

Kolegów nie zaprasza się przecież na lipne wydarzenia

Większość kolegów, mężczyzn, jest zajętych, pracuje, a mimo to znajduje na to czas i chętnie przychodzi. Czasami na spotkaniach jest ich dwudziestu kilku. W sumie jest nas grono blisko sześćdziesięciu osób. Myślę, że ta ich obecność i to, że wspólnie to robimy, jest dowodem tej wartości. Z jednej strony relacje, z drugiej strony tematy, o których rozmawiamy. To na tych spotkaniach powstała akcja „Szwagier”, czyli zaproś szwagra na kolejny weekend charakteru, zaproś kolegę. Kolegów nie zaprasza się przecież na lipne wydarzenia, czy nie wpuszcza się szwagra w maliny. To, że jedni zapraszają drugich, jest dowodem na to, że tutaj dzieją się rzeczy ważne, związane z męskim sercem, z jego zmianami.

Takie poranne słońce, które nam teraz świeci w oczy, fajnie ogrzewa. I to, co się zmienia w męskim sercu podczas tego weekendu, ma wartość. Te kolejne edycje i te grupy mężczyzn najlepiej to potwierdzają.

Wspomniałeś o nazwie grupy „Mierz Wysoko”. Nazwa inspirowana książką amerykańskiego autora, zagranicznego programu. Dało się go zaadaptować u nas, przełożyć na polskie, szczecińskie realia? A może wcale nie było to trudne mimo zawartych tam w środku ambitnych kroków?

Tak, jest to zauważalne, że program jest zrobiony przez Amerykanów. Ale to nie przeszkadza. Oczywiście gdybyśmy mieli własny, autorski program, byłoby to coś naszego, ale na razie takowego nie mamy. Korzystamy z tego i nie stanowi to problemu. Jak bywałem w gronie międzynarodowym chrześcijan, to zawsze było to dla mnie wzbogacające i ciekawe.

Podczas spotkań oglądamy odcinek programowego filmu. Ten jest dla nas taką osnową spotkania. Sama emisja trwa pół godziny, a my siedzimy półtorej godziny i poza tym, że coś przekąsimy, to jeszcze sobie podyskutujemy na temat, który jest poruszony w filmie. Więc sprowadzamy go do naszego mianownika i sobie rozmawiamy. Rzeczywiście część z tych filmów pokazuje trochę kontekst amerykański, ale dyskusja pomaga nam odnieść się do tematów po swojemu, gdy np. rozmawiamy o swoim ojcu, dyskutujemy o relacji z dziećmi, z żoną, w rodzinie, o problemach, o pracy, o tym, co najodważniejszego zrobiłem w życiu. Każdy musi wtedy powiedzieć coś o sobie, co zrobił, czego doświadczył albo komu życie uratował.

Dużo robisz, spotkania, trzymanie, stabilizacja, regularność. Jak to odbierają twoi najbliżsi? Jak to wygląda w twojej rodzinie, w której masz przecież konkretne zadania, a tu jesteś wyrywany do jakiegoś innego świata, który angażuje, zabiera weekendy, czasem dzień w tygodniu?

Wygląda to bardzo dobrze. Ja nie wyrywam tego czasu z czasu, który powinienem poświęcić rodzinie, żonie. Absolutnie tak nie jest. Myślę, że co bym nie mówił, najlepszym dowodem jest to, że w tym roku po raz pierwszy jak mieliśmy edycję „Ojciec i Córka”, ja z żoną byliśmy razem wolontariuszami, bo na tym wydarzeniu również potrzebna jest asysta i pomoc kobiet. Kasia bardzo chętnie podjęła to wyzwanie i już planuje, żeby być wolontariuszem w przyszłym roku. Więc myślę, że to jest najlepszy dowód na to, jak ona do tego podchodzi i nie muszę jej tłumaczyć, co my tu robimy. Nie jest zazdrosna o ten czas – akceptuje, rozumie.

Jedno robić, drugiego nie zaniedbywać

Oczywiście jeśli ktoś się zaniedbuje albo leży przed telewizorem i nic nie robi, to może być to dziwnie postrzegane. Ale jeśli patrzysz po partnersku, jesteś odpowiedzialny za pewne rzeczy i dajesz z siebie dla rodziny, to nie jesteś tylko do tego ograniczony, poświęcasz się pracy, a tu w pewien sposób poświęcasz się Bogu, tak na to trzeba patrzeć. Jedno robić, drugiego nie zaniedbywać.

Wracamy na naszą łąkę i do twoich wrażeń z Ekstremalnego Weekendu Charakteru. Poza ucieczką co cię najbardziej ruszyło podczas tych męskich wypraw?

Zawsze takim podsumowaniem weekendu jest niedzielny poranek i historie uczestników, którzy opowiadają, jak przeżyli to wydarzenie. To często są głębokie wyznania, które pokazują, jak ich serca są z jednej strony rozdarte albo w jakiś sposób zniewolone i oni wtedy zdobywają się na taką odwagę, aby o tym powiedzieć. Wyznać to przed grupą kilkudziesięciu czy stu osób i powiedzieć: „Słuchajcie, dzięki, właśnie chciałem powiedzieć, że mam taki problem, chciałbym z tym walczyć”. I to nie jest jedna sytuacja, tak jest zawsze. I dlatego warto to robić, słysząc właśnie takie rzeczy.

Zamykając rozmowę, bo kawa prawie już wystygła, dlaczego warto przyjechać na Ekstremalny Weekend Charakteru?

Pokonujesz własne bariery i poznajesz własne serce. Jeśli przed nim uciekałeś, to zaczynasz się z tym mierzyć i je poznajesz. Otwierasz tę drogę od rozumu do serca. Nie każdy mężczyzna to robi, albo mniejszość to robi. Dlatego w życiu tak potrzebna jest inspiracja. I tu jest ta inspiracja, która wyzwala ludzi, a przede wszystkim wyzwala do tej zmiany.

Rudawy Janowickie, 13 października 2023 r.

 

Rozmawiał: Mariusz Walczak
Wsparcie redakcyjne: Marcelina Samek
Zdjęcia: Leszek Kluz
Grafika tytułowa: Ewa Milun-Walczak