„Wartością nie jest to, w czym jestem niezły, ale wartością jest to, że jestem i jestem gotowy”

 

 

Który już raz jesteś na Ekstremalnym Weekendzie Charakteru i który z wyjazdów najbardziej pamiętasz? Kojarzysz, kto cię w to wciągnął?

Jako wolontariusz to nie pamiętam, jestem już może piąty raz. Jako uczestnik byłem na XCC trzy razy. Każdy zapamiętałem z czegoś innego. Najciekawszy był pierwszy wyjazd. Był najciekawszy emocjonalnie i okazał się też zaskoczeniem. Myślałem, że jadę w góry pod namiot z chłopakami posiedzieć przy ognisku, poczytać książki, pogadać. (śmiech) Kolega powiedział, że jego znajomy był, że było fajnie i warto pojechać, więc pomyśleliśmy sobie, że wybierzemy się czteroosobową paczką i zobaczymy. Ale niczego się nie spodziewałem, na nic się nie nastawiałem. Plecak miałem mega ciężki. Zabrałem trzy pary rzeczy do przebrania na wszelki wypadek, buty, które gdzieś zostawiłem po drodze, bo mi zawadzały itd.

Myślę, że pierwszy weekend był pod tym względem najfajniejszy, ponieważ stanowił dla mnie największe zaskoczenie. Przez związane z tym emocje pamiętam wiele z naszych rozmów. Coś tam między nami też się wydarzyło – między chłopakami, w zespole. Pozostałe dwa wyjazdy były motywowane czymś innym i mam z nich inne, ale też ciekawe wspomnienia. Na każdym coś o sobie odkrywałem. Każdy był inny, natomiast wszystkie trzy miały jedną cechę wspólną – pierwszego dnia mówiłem sobie: „Co ja tutaj robię?” i „Na pewno drugi raz nie przyjadę”.

Wspomniałeś o zespole, o chłopakach. Co tam się w trakcie wyjazdu między wami zadziało?
Co szczególnego razem przeżyliście?

Odkrywaliśmy siebie, odkrywaliśmy różne podejścia do podróży, w którą się wybraliśmy, czy też do sytuacji, w której się znaleźliśmy. Jak człowiek jest zmęczony i się obedrze z takiego nadruku, że jest porządnym facetem albo czy to przystoi, a tamto nie przystoi, to wtedy  najczęściej zaczyna się myśleć tylko o sobie. No i wtedy robi się głupie rzeczy. Puszczają emocje i poznajesz siebie w tej sytuacji. To też jest ciekawe, jak później sobie te tematy wyjaśnialiśmy. Bo te przeżycia mogą wzmocnić relacje, ale mogą też je zepsuć. W tym układzie nasze kontakty są wystawione na jakąś próbę czy egzamin. Jest to fajne.

Dwójka z naszej czwórki zrezygnowała drugiego dnia, więc to też było ciekawe – mieliśmy do przegadania to, co spowodowało tę rezygnację. Ja zostałem tylko dzięki koledze, którego zaprosiłem na wyjazd, bo też byłem, delikatnie mówiąc, wkurzony. W którymś momencie pomyślałem: „Pierdzielę, rezygnuję”, pakowaliśmy namiot. Mój kolega powiedział wtedy do mnie coś, co pamiętam do dzisiaj: „Rezygnuj, rezygnuj. Będziesz mógł kiedyś dziecku powiedzieć, jak będzie chciało zrezygnować z egzaminu, że tatuś też zrezygnował, więc wie, o co chodzi”. Wjechał mi na ambicję i zostałem.

Dobrze, że zostaliśmy. To widać, jak inaczej jesteśmy skonstruowani – widzisz cel, chcesz go osiągnąć, masz inne potrzeby, wiesz, co motywuje tobą, że coś robisz albo czegoś nie robisz do końca. Jesteś tego świadomy lub nie. Pierwszy wyjazd był obfity w tego typu rzeczy.

Sam wspomniałeś, że były kolejne, drugi, trzeci. Potem nowa decyzja i zmiana roli, zgłoszenia na wolontariat. Dlaczego?

Za każdym razem jak byłem na Muszkieterze, na tych pierwszych trzech edycjach, dużo o sobie odkrywałem. Myślę, że nauczyłem się wiele o życiu, więc nie żałuję tego, że byłem. Kolejny, drugi czy trzeci raz jako uczestnik pojechałem po to, by ktoś mógł skończyć albo dlatego, że chłopaki potrzebowali kogoś do zespołu – z takich powiedzmy sobie koleżeńskich powodów. A jak pojechałem pierwszy raz na „wolontariat”, odkryłem coś takiego, co daje mi dużo satysfakcji. Wcześniej czasami byłem zaangażowany w różne rzeczy, ale i tak doszedłem do takiego momentu, że czułem się trochę niepotrzebny. Nie w tym sensie, że łapałem jakieś doły, ale gdzieś tam pojawiały się myśli depresyjne.

Gdy pojechałem na wolontariat, odkryłem go jako coś niesamowicie wartościowego dla mnie. To jest także rzecz przybliżająca relacje uczestników z drugiej strony. Widzisz facetów, którzy w zasadzie się nie znają, bo są z różnych krańców Polski, są w różnym wieku, mają inne doświadczenia, wykształcenie, zasobności, są też często innego wyznania. I wszystkich jednoczy cel, który sobie stawiamy jako Czwarty Muszkieter – w tym wypadku przeprowadzić weekend charakteru, kiedy potrafimy odłożyć wszystkie sprawy, które nas zwykle dzielą, i zrobić coś wspólnie. To jest coś takiego, czego nie da się chyba nigdzie indziej znaleźć.

Odkryłem, że będąc wolontariuszem, trzeba się wbrew pozorom natyrać dwa razy tyle, co będąc uczestnikiem

Odkryłem, że będąc wolontariuszem, trzeba się wbrew pozorom natyrać dwa razy tyle, co będąc uczestnikiem. Ale to był moment, kiedy miałem satysfakcję z tego, co robię, z czasu, który mogę komuś dać. Oddaję się komuś, przyjeżdżam i robię coś, co trzeba. Trzeba umyć gary, trzeba gdzieś coś pozanosić, przestawić, czy wlec się na końcu, zamykając trasę – to daje mega dużo satysfakcji, więc dla mnie wolontariat jest teraz czymś takim, co byłoby mi ciężko porzucić.

Jak jest, gdy wracasz do domu po Muszkieterze, po weekendzie?

Muszę powiedzieć, że jest różnie. To jest też jedna z rzeczy, których się tu nauczyłem, że tak naprawdę prawdziwa walka zaczyna się w domu, a nie na ekstremalnym weekendzie. Tu bowiem mamy środowisko bezpieczne, w którym nasze emocje czy charaktery gdzieś mogą się zetrzeć z sytuacją, z osobą czy z czymś innym. A w domu spotykasz ludzi, o których się powinieneś troszczyć, zająć się nimi, odnaleźć w tym swoją rolę. Już nie jesteś uczestnikiem, powinieneś być wsparciem dla rodziny, a bywa tak, że przyjeżdżasz zmęczony i myślisz sobie: „Teraz odpocznę”. A tu w domu kolejna niespodzianka, bo np. syn coś tam wymyślił, wyciął jakiś numer, pokrzyczał na ciebie. To jest trudne, bo przyjeżdżasz zmęczony fizycznie i emocjonalnie, a trzeba dalej stać twardo na nogach. To też odkryłem, że nie ma czegoś takiego,
że przyjedziesz na weekend, naładujesz się i potem jest fajnie. Trzeba mieć po prostu w głowie to, kim jesteś i po co to robisz. Tak jak właśnie jest też w byciu wolontariuszem – zdecydowanie więcej się uczę jako wolontariusz niż uczestnik, bo będąc w tej pomocnej roli, wiem, że ktoś może na mnie nakrzyczeć, ale ja się zachowam tak czy inaczej, bo rozumiem, dlaczego to robię i to zrozumienie jest tym, co przywożę w tej chwili do domu.

W tym Muszkieterze, po tych wszystkich własnych przeżyciach, gdy już wiemy, co i jak przeżyliśmy, jest nowy moment, wezwanie, gdy zbliża się kolejna edycja. Zgarnij kogoś ze sobą. Jak to odczuwasz, łowisz?

Generalnie nie jestem poukładany w takich tematach, raczej robię różne rzeczy spontanicznie. Kilka osób zaprosiłem – w tym na pierwszy wyjazd swojego wspólnika – kiedy nie miałem pojęcia, gdzie jadę. Zaprosiłem go po prostu na fajny, męski weekend w górach. Żeśmy się solidnie objedli przed kolacją i przed trasą, wypiliśmy sobie coś, bo przyjechaliśmy na miejsce za wcześnie i trzeba było długo czekać. Człowiek takie głupie rzeczy robił. Ale to był mój wspólnik, który pojechał ze mną ot tak, gdy nie wiedzieliśmy jeszcze, na co się piszemy.

Zaprosiłem też szwagra, który chętnie pojechał, w ogóle nie miał z tym problemów. Po prostu w trakcie opowieści o tym, co tam było, powiedział: „Fajnie, pojechałbym”. Pamiętam też, że jeden kolega pojechał przez taką śmieszną rozmowę. Zupełnie o czymś innym rozmawialiśmy. Wspomniałem, że byłem wolontariuszem na takim wyjeździe, a on na to: „Może i ja bym pojechał”. I tak w zasadzie pojechał kolejny znajomy, którego nie musieliśmy wcale specjalnie namawiać. Mam też takiego kolegę, którego namawiam już któryś rok z rzędu, a on nie chce jechać za żadne skarby. Ale generalnie staram się mówić, opowiadać ludziom, że jadę na wolontariat. To ich jakoś tam ciekawi, chcą wiedzieć więcej.

Pewnie wielu z nas ma takie uparte, zblokowane osoby, o których wspomniałeś. Te, które za żadne skarby nie pojadą. Dlaczego? Jaki jest twoim zdaniem powód?

Myślę, że lubimy komfort i być może ja sam na początku też bym nie pojechał, gdybym dobrze wiedział, że ktoś mnie tam „przetyra”. Więc ludzie, szczególnie jak już trochę więcej usłyszą, zaczynają się zastanawiać: czy ja dam radę, ale ja mam kontuzję, może mi się odnowi. Wymyślają mnóstwo podobnych rzeczy. Generalnie jak spontanicznie podejmują decyzje, to je podejmują, nie kalkulując. A jak jest za dużo kalkulacji, wtedy moim zdaniem chłopaki nie chcą po prostu. I nie przekonuje ich żadne gadanie na temat tego, że gdzieś tam możesz coś odkryć o sobie. Bo oni już wszystko wiedzą. Albo im bardziej pasuje jakiś hotel all inclusive itd. Trochę się rozleniwiamy też w pewnym wieku. Młodzi są bardzo często niezainteresowani, bo często są już po swojemu nastawieni do życia, łapią okazje – robią to, co lubią.

Ci, których ja znam, generalnie nie jadą dlatego, że rzeczywiście czegoś się obawiają i mają wymówkę, że praca, „to tamto, siamto, może już jestem za stary, musiałbym kupić sprzęt, tego typu rzeczy. Zdarza się, że chłopaki za dużo wiedzą i boją się, że nie dadzą rady.

A ci, którzy pojechali, których namówiłeś, którzy przetrwali, kojarzysz, co przeżyli, czym się z tobą podzielili?

Nie znam nikogo, kto żałowałby, że pojechał – z tych, co ja znam. Chłopaki zapraszają teraz  swoich znajomych na wyjazdy. Jeden z kolegów wrócił z kontuzją i obawiam się, że jego żona być może ma uwagi. Ale takie rzeczy się zdarzają – czy pojedziesz na Muszkietera, czy coś ci się stanie, kiedy będziesz szedł chodnikiem – wszędzie po prostu możesz sobie coś zrobić.

Nie znam nikogo, kto żałowałby, że pojechał – z tych, co ja znam

To jest ciekawe, bo my nie ukrywamy, że mamy i niesiemy jakieś wartości chrześcijańskie, a mam kilku kolegów, którzy zupełnie ateistycznie podchodzą do tego i też twierdzą, że warto pojechać, dlatego że tu są uniwersalne wartości. Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy, jak głęboko te podstawowe wartości chrześcijańskie są wryte w nasze europejskie pojęcie moralności. Wartości, o których my mówimy: męskość, wytrwałość, odkrywanie siebie, to powinno być coś, co nam towarzyszy cały czas.

Generalnie ja nie znam kogoś, kto by mi powiedział: „Stary, ale żeś mnie wmanewrował”. Jeśli już coś w tym stylu mówią, to raczej żartując i wartościując to. Dlaczego ludzie nie jadą? Myślę, że po prostu ze strachu.

Pamiętam jeszcze jeden ciekawy obrazek, jak zrezygnował jeden z uczestników. To się bardzo rzadko zdarza, ale się zdarza. Chłopak był wysportowany i miał za sobą historię trenowania sztuk walk, naprawdę wyglądał na takiego, na którym nie robi wrażenia ta trasa. Gdzieś w trakcie, jak jego zespół przeprawiał się przez trudny teren, on pomógł im się przeprawić, a jak już wszyscy przeszli, powiedział, że rezygnuje i mam mu załatwiać transport. Taki był zdecydowany, że zrezygnował w połowie trasy. Mocno się temu dziwiliśmy, a potem jego znajomy powiedział, że on ma tak ze wszystkim. Nie wiem, czy to   w sobie odkrył, czy dopiero kiedyś to odkryje. Jak patrzysz na drugiego faceta, czy też ktoś pomoże ci popatrzeć, widzisz, otrzymujesz taką szansę, Bóg daje ci taką okazję, że ktoś – jak ten mój kolega za pierwszym razem pomógł mi nie zrezygnować – pokazuje ciebie samego w pewnej perspektywie. Możesz popatrzyć na swoje życie i na to, gdzie nie wytrwałeś i czy to na pewno jest wina tych przeszkód.

Cały jego zespół przeszedł, mało tego – on sam pomógł zespołowi przejść przez tę przeszkodę, a i tak wkurzył się i zrezygnował. Więc jeśli tak jest zawsze, prawdopodobnie  zawsze ma pretensje do kogoś innego. To też nie była jakaś ekstremalna sytuacja, że dochodzisz do niej i brakuje ci zaufania lub kogoś i nie idziesz dalej. Odkrywamy o sobie naprawdę sporo rzeczy na tych wyjazdach.

Wróćmy do roli wolontariusza i tego, w jakich zadaniach najlepiej się czujesz, w których najlepiej się odnajdujesz? A może jest też takie, na które się najbardziej szykujesz?

Nie mam jakiegoś takiego miejsca, które lubię bardziej. Są rzeczy, które sprawiają mi  przyjemność, i takie, które sprawiają mi jakąś trudność, natomiast nie jestem nastawiony, że muszę tylko to i koniecznie to robić. Najbardziej cenię sobie, że tu jestem i mogę być po prostu przydatny. Zwykle prowadząc swoją firmę czy działając w życiu codziennym, będąc członkiem tego czy tamtego zespołu lub jakiejś grupy liderów, zawsze bierzesz na siebie coś i to robisz. Ale to też są duże rzeczy, za które jesteś odpowiedzialny. I ludziom się potem wydaje, że ty jesteś utalentowany, a ty po prostu to robisz, bo nie ma nikogo innego, kto mógłby się tym zająć, ale nie zawsze czujesz satysfakcję. Tu olbrzymią radość daje mi po prostu to, że jestem gotowy. Z drugiej strony czasem robię rzeczy prozaiczne, coś, co jest dla kogoś przydatne, a nie wiedziałem, że jestem w stanie to zrobić.

Jak nie przyjedziesz, to się niczego o sobie nie dowiesz

Kiedyś wydawało mi się, że jestem niezłym mówcą, natomiast jak tutaj słucham chłopaków, którzy wspominają wypowiedzi innych, to wiem, że wcale nie jestem takim fajnym mówcą, w tym znaczeniu, o którym sam o sobie myślałem. Jest kilka takich rzeczy, o których myślałem, że jestem w nie niezły, ale okazuje się, że wartością nie jest to, w czym jestem niezły, ale wartością jest to, że jestem i jestem gotowy. Jestem gotowy do tego, żeby przenieść ławkę, żeby umyć naczynia, bo trzeba. A to, w czym jestem niezły, to Pan Bóg wykorzysta wtedy, kiedy będę miał ku temu sposobność. I to jest rzecz, której się tutaj uczę – po prostu jestem, jestem gotowy i jak będę komuś potrzebny, to zrobię to, do czego jestem potrzebny, a nie będę mówił, że nie zrobię tego, bo ja jestem niezły w czymś innym i zachowam np. swoje paluszki dla gitary.

Pora na zakończenie: dlaczego warto pojechać na Ekstremalny Weekend Charakteru?

Bo jak nie przyjedziesz, to się niczego o sobie nie dowiesz. Trzeba ruszyć dupę, jeśli chcesz się czegoś o sobie dowiedzieć. To może zaskoczyć, że dopiero mając 50 lat, człowiek uczy się tego, że by się czegoś o sobie dowiedzieć, trzeba się ruszyć. Niekoniecznie jesteś taki, jak o sobie myślisz. To może być niespodzianka. Trzeba więc przyjechać, zweryfikować to, co o sobie myślisz i  być może odkryć rzeczy, do których nie sądziłeś, że jesteś zdolny.

 

Rudawy Janowickie, 12 października 2023 r.


Rozmawiał: Mariusz Walczak
Wsparcie redakcyjne: Marcelina Samek
Zdjęcia: Leszek Kluz
Grafika tytułowa: Ewa Milun-Walczak